ALBERT CAMUS (1913-1960)DŻUMA
STRESZCZENIE
Rozdział I
Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie. Historię opowiada osoba, która określa siebie jako kronikarza. To mężczyzna – mieszkaniec miasta Oran. Na początku nie zdradza swojej tożsamości. Zapowiada jedynie, że czytelnik pozna je w odpowiednim momencie.
Już z pierwszych zdań powieści dowiadujemy się, że przedstawione wydarzenia rozgrywają się w 194… roku (ostatnia cyfra jest tu pominięta celowo – wiadomo tylko, że są to lata 40. XX wieku – z uwagi na uniwersalność utworu) w Oranie, francuskiej prefekturze na wybrzeżu algierskim. Samo miasto jest spokojne, brzydkie i pozornie zwyczajne. Brakuje tu zieleni i ptaków. Jego mieszkańcy są zaś nieco znudzeni i zajmują się głównie pracą (przede wszystkim handlem), pozwalając sobie na przyjemności jedynie w weekendy. Ich życie jest raczej przyziemne, banalne, a relacje powierzchowne, często przypadkowe. Choruje się tu i umiera w samotności. Funkcjonowanie opiera się natomiast na rutynie i przyzwyczajeniu. Stąd też sygnał od narratora, że wydarzenia, o których będzie mowa, będą stanowiły duże zaskoczenie dla mieszkańców Oranu.
16 kwietnia rano miejscowy lekarz Bernard Rieux po wyjściu ze swojego gabinetu znajduje martwego szczura. Tego samego dnia wieczorem widzi kolejnego, który zdycha na jego oczach, wypluwając krew. Michel, dozorca, początkowo nie wierzy w obecność szczurów w budynku. Jego zdaniem może stanowić to ewentualnie żart – ktoś podrzucił nieżyjącego gryzonia. Pozostaje przy swojej opinii nawet wtedy, kiedy nazajutrz (17 kwietnia) sam znajduje trzy martwe szczury.
Z kolei lekarz Bernard Rieux podczas odwiedzin pacjentów natyka się na kolejnych dwanaście martwych szczurów. Po powrocie do domu dostaje zaś telegram od swojej matki z informacją o jej przyjeździe. Ma to bezpośredni związek z długą chorobą żony lekarza, która ma teraz udać się do uzdrowiska w górach. Bernard odwozi żonę na pociąg i żegna się z nią na peronie. Na dworcu spotyka pana Othona. Widzi również mężczyznę ze skrzynką martwych szczurów. Tego samego dnia odwiedza go młody dziennikarz, Raymond Rambert, któremu lekarz podpowiada zajęcie się tematem szczurów w mieście.
Przed domem doktor spotyka dozorcę. Ten zaś jest przygnębiony kwestią martwych zwierząt. Sam znajduje kolejne.
18 kwietnia Bernard przywozi z dworca swoją matkę, która podczas nieobecności żony ma zająć się jego domem. Dozorca znajduje następne nieżyjące szczury. Lekarz konsultuje się ze znajomym dyrektorem miejskiej służby odszczurzania, Mercierem. Przekonuje go, że powinien zająć się tą sprawą.
Tymczasem ogólny niepokój narasta. Znajdowane są setki nieżywych zwierząt. Z dnia na dzień te liczby rosną. Szczury wychodzą w gromadzie i umierają na oczach ludzi. 25 kwietnia agencja Infdok podaje w radiu komunikat o zebraniu 6231 szczurów w ciągu jednego dnia, a trzy dni później informuje już o 8000 martwych gryzoniach. Mieszkańcy miasta domagają się radykalnych działań. 29 kwietnia pojawia się jednak komunikat o znalezieniu niewielkiej ilości szczurów. Tego samego dnia doktor Bernard spotyka dozorcę, który wyraźnie źle się czuje, ale swoje objawy tłumaczy obrzękami. Prowadzi go pod ramię ojciec Paneloux, jezuita. Ten twierdzi zaś, że przyczyną pojawiania się nieżywych szczurów jest epidemia.
Lekarz dostaje wezwanie od swojego dawnego pacjenta, urzędnika Josepha Granda, który jednak prosi go o pomoc w związku z sąsiadem Cottardem, próbującym popełnić samobójstwo. Bernard postanawia zawiadomić o zdarzeniu policję. W drodze do domu wstępuje do dozorcy, który gorączkuje, ma na ciele czarne plamy, wymiotuje i odczuwa ogromne pragnienie. Zaleca mu dietę i podaje środek oczyszczający krew. Nazajutrz jego stan chwilowo się poprawia, ale już w południe znów pogarsza. 30 kwietnia dozorca umiera w karetce wezwanej przez doktora. Śmierć Michela wzbudza w mieszkańcach Oranu strach.
W tym miejscu narrator-kronikarz wspomina o Jeanie Tarrou i jego notatkach dotyczących omawianego okresu. Mężczyzna ten przybył do Oranu kilka tygodni wcześniej. Mieszka w hotelu i często bywa w miejscach publicznych. Według narratora jest dobroduszny i zawsze uśmiechnięty. Od momentu przyjazdu do miasta prowadzi też zapiski, które narrator określa jako szczegółowe, dotyczące kwestii drugorzędnych, mało znaczących, co pozwala jednak na zyskanie innej perspektywy. Tarrou opisuje wygląd miasta, notuje zasłyszane rozmowy mieszkańców i pozostawia je bez komentarza. Przytacza rozmowę tramwajarzy na temat śmierci Campsa (mężczyzna gorączkował; przyczyny zgonu dopatrywano się jednak w grze na pistonie – instrument muzyczny). Zapisuje obserwacje staruszka z balkonu naprzeciwko jego okien – starszy mężczyzna zrzucał kawałki podartego papieru, którymi nęcił koty, a potem na nie pluł. Koty zniknęły jednak w momencie pojawienia się szczurów, co wywołuje w staruszku niepokój.
Jean Tarrou skupia także uwagę na martwych szczurach. Wspomina o dziwnej gorączce, która dotknęła już wiele osób, z czego wiele przypadków jest śmiertelnych. Pisze też o osobie lekarza Bernarda Rieux. Określa go jako zorientowanego w sytuacji. Opisuje jego wygląd (czarne włosy, średni wzrost, niemal kwadratowa twarz).
Wspomina o zatrzymaniu tramwaju z powodu znalezienia w pojeździe martwego szczura i rozmowie z nocnym stróżem hotelowym.
Po śmierci dozorcy Bernard konsultuje się z Richardem. Sugeruje mu izolację chorych, ale ten zaznacza, że do tego konieczne jest zarządzenie prefektury, na co on nie ma większego wpływu.
Następnie doktor udaje się (jako świadek) przy dochodzeniu w sprawie próby samobójczej Cottarda. Rozmawia z Grandem na jego temat. Grand twierdzi, że nie zna go zbyt dobrze. Wspomina spotkanie, kiedy ten pożyczył od niego czerwoną kredę, którą potem wykonał napis na swoich drzwiach. Następnie zjawia się komisarz i zadaje pytania. Podczas przesłuchania Grand nazywa Cottarda desperatem. Cottard zapewnia, że nie zamierza znów targnąć się na własne życie, a tamtą próbę tłumaczy jako sprawę osobistą.
Tymczasem choroba zbiera żniwo – chorych przybywa i rośnie liczba zmarłych. Prasa milczy na temat ludzkiej śmierci (podczas gdy tak rozpisywała się o martwych szczurach).
Z doktorem Bernardem Rieux spotyka się Castel. Podczas ich rozmowy choroba po raz pierwszy zostaje nazwana dżumą. Lekarz stwierdza, że to niewiarygodne.
Następnie narrator snuje refleksje – reakcja doktora jest charakterystyczna dla reakcji większości. Pod tym względem porównuje dżumę do wojny – obie są zawsze zaskoczeniem. Mieszkańców miasta nazywa humanistami, dla których zarazy i niebezpieczeństwo z nimi związane są nierzeczywiste.
Doktor Bernard myśli o dżumie z perspektywy historycznej – trzydzieści epidemii i sto milionów zmarłych na przestrzeni wieków. Liczby są wprawdzie duże, ale nie przemawiają do człowieka, bo są zbyt abstrakcyjne.
Lekarz tłumaczy sobie, że mimo wszystko to jeszcze nie epidemia i wystarczy zastosować odpowiednie środki ostrożności, żeby zapobiec zarazie. W końcu stwierdza, że jedyna pewność tkwi w codziennej pracy.
Wtedy przychodzi do niego Grand, któremu powierzono zrobić rachunek zgonów. Teraz wraz z Cottardem przyniósł wyniki doktorowi. Wszystko wskazuje na to, że zgonów jest coraz więcej. Razem mieli iść do laboratorium, ale w drodze Grand odłączył się od reszty. Tłumaczył, że wieczory poświęca czemuś ważnemu, ale nie może zdradzić czemu. Cottard prosi doktora o spotkanie.
Lekarz, pozostawszy już sam, myśli o Grandzie. Określa go jako skromnego urzędnika stworzonego do wykonywania takiej właśnie pracy. Zostaje w tym miejscu też wyjaśnione, że Grand pracę w urzędzie rozpoczął szereg lat temu w nadziei na awans i podwyżkę, co zresztą mu obiecano, ale obietnice te pozostały bez pokrycia.
Grand zamierzał nawet upomnieć się o to, ale zawsze brakowało mu odpowiednich słów. Przedstawiony jest również jako człowiek, który nie boi się wyrażać swoich uczuć – otwarcie mówi o uczuciach, które wiążą go z członkami rodziny. Uskarża się jednak doktorowi na trudności z wysłowieniem się. Lekarz domyśla się, że Grand pisze książkę.
Następnego dnia dzięki naleganiom doktora Rieux w prefekturze zostaje zwołana komisja sanitarna. Zebranym trudno jest uwierzyć, że choroba to dżuma. Obecny jest tam m.in. Richard, który twierdzi, że to zaledwie gorączka z komplikacjami. Castel zdaję sobie sprawę, że to dżuma, ale wie też, że oficjalne potwierdzenie tego oznaczałoby zastosowanie radykalnych środków, czego reszta się obawia. Odzywa się Rieux – badania i objawy potwierdzają, że to dżuma, choć być może jest to jej specyficzna odmiana. Nie dba zresztą o terminologię – ma na uwadze dobro mieszkańców i zatrzymanie zarazy. Na co Richard łagodzi jego opinię. Rieux opuszcza zebranie. Po drodze spotyka kobietę z krwawiącymi pachwinami.
Po konferencji w mieście pojawiają się afisze. Wywieszono je jednak w niezbyt widocznych miejscach. Ich treść jest też dość ostrożna i zachowawcza (ma nie wzbudzać niepokoju). Zawarte tam informacje dotyczą kilku przypadków złośliwej gorączki (nie pada nazwa dżuma). W związku z tym wprowadzone zostaną środki prewencyjne, takie jak odszczurzanie, kontrola zaopatrzenia w wodę, higiena, zgłaszanie się chorych i ich izolacja.
Doktor przeczytał treść afiszu i skierował się w stronę swojego gabinetu. Rozmawia z Grandem, który czekał na niego. Poruszają temat Cottarda. Grand twierdzi, że ten zmienił się – stał się uprzejmy, chce zjednać sobie ludzi, zdobyć ich sympatię. Określony zostaje tu jako człowiek cichy, zamknięty, tajemniczy, samotny. Zawodowo jest przedstawicielem firmy sprzedającej wina i likiery. Wspomina też o jego liberalnych poglądach. Bernard tłumaczy to strachem przed chorobą. Na co Grand twierdzi, że Cottard ma sobie coś do zarzucenia.
W ciągu dnia doktor na myśl o dżumie czuje zawroty głowy. W końcu stwierdza, że się boi. Następnie odwiedza Cottarda, który nie wierzy w epidemię. Mówi, że potrzebne by było trzęsienie ziemi. Pyta również doktora o przyjęcie do szpitala w razie choroby. Zadaje pytanie, czy można aresztować pacjenta.
Następnego dnia doktor odwiedza chorych i zauważa z ich strony pewną nieufność, której wcześniej nie znał. Lekarz zdaje sobie sprawę, że będzie coraz gorzej – szpitale nie są odpowiednio wyposażone, a zgonów będzie przybywać. Były tylko dwa specjalne pawilony na 80 osób. Zapełniły się po trzech kolejnych dniach. Szpital pomocniczy otwarto w przedszkolu. Choroba istotnie dotykała coraz większą liczbę osób, stąd coraz więcej odnotowanych śmierci. Ludzie stali się przygnębieni, choć pozornie życie miasta toczyło się w takim sam sposób.
Rozdział kończy się, kiedy doktor Rieux czyta oficjalną depeszę – władze nakazały ogłosić stan dżumy i zamknąć miasto.
Rozdział II
Zamknięcie miasta sprawiło, że dżuma stała się sprawą wspólną wszystkich jego mieszkańców. Jedną z konsekwencji odcięcia Oranu od świata była zaś trudna sytuacja osób, których bliscy byli w tym momencie poza miastem. Zakazano pisania listów i wymiany korespondencji (z uwagi na możliwość rozprzestrzenienia choroby). Telefony można było wykonywać tylko w pilnych przypadkach (by uniknąć przeciążenia linii). Jedynym dozwolonym środkiem komunikacji pozostały telegramy składające się z zaledwie dziesięciu słów.
Bardzo źle znoszono tę sytuację. Stąd też pomysł, żeby chętni wrócili do miasta (bez możliwości jego opuszczenia). Nieliczni skorzystali z tej propozycji (m.in. Castel i jego żona), ale większość zdała sobie sprawę, że to zbyt ryzykowne. Tę pierwszą konsekwencję dżumy narrator określa jako wygnanie. Mieszkańcy miasta odcinali się od przeszłości, nie licząc dni do ponownego spotkania z bliskimi, żeby uniknąć zawodu. Trudno było przewidzieć koniec zarazy. Pozbawiali się tym samym pocieszających wizji. Byli jak więźniowie.
Narrator sytuację tę nazywa też wygnaniem we własnym domu. Wyjątek stanowiły tu takie osoby jak Rambert czy inni, których dżuma zastała w mieście.
Dżuma spowodowała także zamknięcie portu, a straż pilnowała wjazdu do miasta. Mimo to na tym etapie epidemii ludzie nie do końca zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji. Przeszkadzała im raczej zmiana ich codzienności, naruszenie rutyny i nawyków. W odpowiedzi na to zaczęto krytykować działania administracji miasta, domagając się elastyczności w stosowanych środkach. Do ludzi nie przemawiały nawet statystyki zgonów (teraz podawane na bieżąco do informacji publicznej) – głównie dlatego że brakło im porównania ze śmiertelnością w normalnych warunkach. Całą sytuację uznawano raczej za przejściową. Chcąc zachować pozory normalności, ludzie przesiadywali w kawiarniach i starali się żartować.
Okoliczności trochę się zmieniły wraz z ograniczeniem żywności i benzyny. Zamknięto niektóre sklepy i biura. Pojawiło się więcej pieszych na ulicach. Kina i kawiarnie (zachęcano tu do picia alkoholu, który miał rzekomo przeciwdziałać chorobie) były jednak pełne ludzi. Z pozoru wyglądało to, jakby miasto nieustannie świętowało. Liczba ofiar wzrasta tymczasem do 500 osób tygodniowo.
Doktor Bernard rozmawia z Grandem, który opowiada mu historię swojego małżeństwa. Nawał pracy, zmęczenie i bieda sprawiły, że oddalili się z żoną od siebie, aż w końcu Jeanne odeszła, a on nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, żeby ją zatrzymać.
Lekarz wysyła telegram do swojej żony do sanatorium z wiadomościami o dżumie. Trzy tygodnie po zamknięciu miasta na doktora czeka dziennikarz Rambert, by prosić go o pomoc – chodzi o wydanie zaświadczenia potwierdzającego, że jest zdrowy. Chciałby wyjechać z miasta, bo jest nietutejszy. Znalazł się tu przypadkiem, zostawiwszy w Paryżu ukochaną kobietę (nazywa ją żoną, choć formalnie nią nie jest).
W sprawie zgody na wyjazd z miasta zgłosił się już do prefekta, ale nic nie zyskał. Lekarz też odmawia – nie jest w stanie stwierdzić braku zarażenia, poza tym w podobnej sytuacji znajduje się wiele osób. Dziennikarz zapowiada, że i tak opuści miasto. Doktor kieruje się względami bezpieczeństwa i poczuciem lekarskiego obowiązku. Na co Rambert zarzuca mu stosowanie języka rozumu na przekór uczuciom.
W tamtym momencie epidemii Rieux zarządza szpitalem pomocniczym (jednym z trzech) zorganizowanym w budynku szkoły. Jest przepracowany, nerwowy, choć wciąż odporny i mocny. Bardzo trudne są dla niego wizyty domowe u pacjentów kończące się diagnozą dżumy, zabraniem chorego z domu i jego przymusową izolacją. Zdarza się, że musi prosić o wsparcie policję i wojsko, ponieważ bliscy nie chcą się rozstawać, protestują.
Doktor pracuje całe dnie i dopiero wieczorem wraca do domu. Monotonia epidemii sprawia, że zaczyna odczuwać obojętność w stosunku do kolejnych przypadków chorych.
Pod koniec pierwszego miesiąca epidemii dżuma przybrała na sile. Tymczasem władze kościelne zorganizowały tydzień wspólnych modlitw, które miały skończyć się niedzielną mszą świętą do świętego Rocha (chorującego na dżumę). O wygłoszenie kazania poproszono jezuitę, ojca Paneloux.
W modlitwach chętnie uczestniczyli wierni, choć w normalnych warunkach nie byli specjalnie pobożni. Mieszkańcom miasta w tamtym momencie obca była jeszcze rozpacz, choć odczuwali przerażenie. Wciąż mieli nadzieję, a epidemię postrzegali jako nieproszonego gościa.
Kazanie ojca Paneloux stało się zaś ważnym wydarzeniem tamtego okresu. Duchowny postrzega dżumę jako boską karę za grzechy. Mieszkańców Oranu określa mianem zaś grzeszników i namawia ich do modlitwy oraz nawrócenia.
Grand spotyka się z doktorem Rieux i opowiada mu o swojej pracy nad książką. Czyta lekarzowi pierwsze jej zdanie o treści: W piękny poranek majowy wytworna amazonka, siedząc na wspaniałej kasztance, jechała kwitnącymi alejami Lasku Bulońskiego.
Zaznacza przy tym, że to jedynie niedoskonały szkic, nad którym wciąż pracuje. Podczas pracy napotyka wiele trudności, zwłaszcza tych z doborem odpowiednich słów.
Kiedy jednak gotową książkę przedstawi wydawcy, ten wypowie do swoich współpracowników następujące słowa: Panowie, kapelusze z głów. Nie zdradza niczego na temat dalszego ciągu.
Tymczasem Rambert wciąż ponawia oficjalne próby wydostania się poza Oran. Ciągle podkreśla, że jest obcy w mieście, a jego przypadek powinien być traktowany odrębnie. W pewnym momencie żywi się nadzieją z powodu otrzymania ankiety do wypełnienia. Okazuje się jednak, że jego dane potrzebne są na wypadek zachorowania i śmierci (chodziło o ewentualne powiadomienie rodziny o zgonie). Dziennikarz, poczyniwszy już wszystkie możliwe kroki, popada w stan odrętwienia. Chodzi bez celu, błąka się po kawiarniach. W końcu przesiaduje na dworcu, wspominając Paryż i ukochaną kobietę.
Niedługo po kazaniu ojca Paneloux (jest koniec czerwca) rozpoczęły się upały, które sprzyjają rozwojowi zarazy. Liczba ofiar rośnie do 700 osób tygodniowo. Miasto pogrąża się w nastroju przygnębienia. Brakuje tu radości, z którą zwykle witano lato (wydano zakaz kąpieli morskich). Zdarzają się też próby ucieczki z Oranu, powstrzymywane przez strażników przy użyciu broni. Odstrzeliwane są również psy i koty (mogą przenosić pchły). Władze miasta wzmacniają patrole policyjne w obawie o bunt mieszkańców.
W tym miejscu przywołane są znów notatki Tarrou. Mężczyzna relacjonuje przebieg epidemii. Pisze o przekłamanych informacjach przekazywanych przez radio na temat zgonów (podawane są zaniżone liczby zmarłych). Wspomina o zawiedzionym staruszku od kotów, które zniknęły. Pisze także o hotelu, gdzie mieszka. Większość pokoi jest teraz pusta, ponieważ podróżni zamieszkali u przyjaciół, nad czym ubolewa dyrektor hotelu (określa dżumę jako ruinę turystyki).
W zapiskach znajduje się też sprawozdanie z kazania ojca Paneloux wraz z komentarzem oraz relacja ze spotkania z doktorem Rieux. Razem byli na wizycie u starego astmatyka, który od wielu lat – właściwie bez powodu – leży w łóżku. Odlicza czas, przekładając ziarenka grochu i rezygnując z zegarów (uważa, że są drogie i głupie). Zawsze zresztą był zamknięty na życie i nic go interesowało, a miasto opuścił tylko raz. Swoje motywy tłumaczy względami religijnymi. Chce umrzeć w późnym wieku.
Tarrou zadaje sobie pytanie, czy starzec jest świętym. Opisuje też typowy dzień w mieście, gdzie wszystkie sklepy są zamknięte, a sprzedawcy gazet nie wykrzykują nowin jak dawniej.
Powstaje nowy dziennik „Kurier Epidemii” – jego celem jest podawanie obiektywnych informacji na temat przebiegu epidemii oraz podtrzymywanie na duchu ludności miasta.
Tarrou wspomina także o zmianie w mentalności ludzi, którzy na początkowym etapie epidemii zwrócili się do religii. Kiedy jednak zdali sobie sprawę, że sytuacja jest poważna, zaczęli szukać źródeł rozkoszy.
O doktora Rieux martwi się jego matka. Ten nie chce być jednak źródłem jej troski. Tak naprawdę jednak powodów do zmartwień jest sporo, zwłaszcza że serum z Paryża okazuje się nieskuteczne, a chorych przybywa. Dymienice nie otwierają się przy nakłuciu. Zanotowano także pojawienie się nowej odmiany choroby dżumy płucnej.
Doktor Bernard spotyka się z Tarrou na jego prośbę. Dyskutują na temat ochotników ze służby cywilnej do walki z dżumą. Tarrou prosi lekarza o upoważnienie w sprawie organizacji takich oddziałów, na co ten przystaje z radością. Uprzedza tylko swojego rozmówcę o wysokim ryzyku śmierci.
Pada pytanie skierowane do doktora o wiarę w Boga. Bernard odpowiada przecząco – gdyby wierzył w Boga, przestałby leczyć ludzi, zostawiając wszystko w rękach wszechmogącego.
Potwierdza, że jest lekarzem dla idei. Wybrał ten zawód jako syn robotnika, co nie było łatwe. Mimo upływu czasu nie przyzwyczaił się jednak do widoku śmierci. Jest przy tym świadomy, że jego walka ze śmiercią i odnoszone zwycięstwa są tymczasowe. Dżumę określa jako niekończącą się klęskę. Oświadcza równie, że nauczył się tego wszystkiego dzięki biedzie.
Potem razem wybierają się na wizytę do mężczyzny chorego na astmę. Po drodze doktor wspomina o możliwości zaszczepienia się przeciwko dżumie. Szczepionka wprawdzie nie daje pełnej ochrony, ale zmniejsza ryzyko zachorowania. Nazajutrz Tarrou zbiera pierwszą grupę ochotników. Narrator zaznacza przy tym, że nie zamierza chętnych do pomocy nazywać bohaterami. Ich inicjatywa była czymś oczywistym w tamtym momencie – to poniekąd obowiązek. Sama walka z dżuma miała zaś uchronić jak najwięcej osób przed śmiercią. Opowiadający określa ją jako konsekwencję logiczną, a nie rzecz godną podziwu.
Castel z kolei przygotowuje surowicę z mikroba dżumy pobranego od jednego z chorych w przekonaniu, że materiał pochodzący od kogoś z miasta będzie miał większą skuteczność od surowicy przywożonej z zewnątrz. Grand zaczyna pełnić funkcję, którą można nazwać sekretarzem formacji sanitarnych. Te zaś zajmują się pracami zapobiegawczymi w przeludnionych dzielnicach (kontrolują stan higieny, towarzyszą lekarzom podczas wizyt, pomagają w transporcie chorych). Grand prowadzi rejestry i statystyki. Pracuje każdego dnia od 18 do 20. Potem poświęca się pisaniu swojej książki. Wciąż zajmuje go pierwsze zdanie – zmienia określenie wytworna na smukła, a wyraz poranek na ranek. Denerwuje się doborem słów, które ciągle nie wydają się idealne. Odbija się to na jakości jego pracy w merostwie.
Rambert z kolei zaczyna uciekać się do nielegalnych sposobów na wydostanie się z miasta. Szuka pomocy u kelnerów. Ostatecznie jednak nadzieję daje mu Cottard, którego spotyka u doktora Rieux. Twierdzi on, że wie o istnieniu tajnej organizacji zajmującej się tego rodzaju sprawami. Sam zresztą miał taką możliwość, ale z niej nie skorzystał. Mówi, że czuje się tu lepiej od momentu pojawiania się dżumy. Zna wszystkich w kawiarniach, gdzie zresztą dorobił się małej fortuny dzięki kontrabandzie alkoholu i papierosów.
Rambert wyraża chęć porozumienia się ze wspomnianą organizacją. Razem udają się więc do jednej z kawiarni, gdzie wieczorem spotykają się z mężczyzną o imieniu Garcia. Poda tu słowo „wyjście” jako określenie na opuszczenie miasta. Garcia kieruje ich jednak do Raoula, który tym się zajmuje. Spotykają się z i nim – mężczyzna zaznacza, że załatwienie sprawy będzie bardzo kosztowne. Umawiają się na obiad następnego dnia w hiszpańskiej restauracji. Operacja ma kosztować 10 tysięcy franków.
Poznają także Gonzalesa, który ma pomóc w organizacji ucieczki, mającej się odbyć za pośrednictwem strażników bram miasta. Gonzales jest piłkarzem. Mężczyźni rozmawiają więc również na temat piłki nożnej.
Rambert dzieli się swoimi planami z doktorem Rieux, obawiając się potępienia. Lekarz jednak dobrze mu życzy. Mówi też o niewystarczającej liczbie personelu medycznego w razie rozszerzenia się epidemii. Zjawia się Tarrou i informuje, że ojciec Paneloux zgodził się przyłączyć do ochotniczych oddziałów.
W umówiony czwartek Rambert czeka w przedsionku katedry na Gonzalesa. Ten się spóźnia. Proponuje spotkanie nazajutrz. Kolejnego dnia dziennikarz poznaje Marcela i Louisa, strażników, którzy mają mu pomóc w ucieczce. Ostrzegają jednak, że wszystko musi się odbyć w tajemnicy przed pozostałymi dwoma strażnikami. Proponują Rambertowi zamieszkanie w ich domu w pobliżu bramy miasta. Kolejne spotkanie wyznaczone zostaje na pojutrze.
Następnego dnia dziennikarz spotyka Tarrou, któremu proponuje wspólną z doktorem Rieux kolację. O jedenastej wieczorem spotykają się we trójkę. Rambert mówi o planowanej ucieczce – być może wszystko uda się już za tydzień. Według Tarrou Rambert mógłby się przydać w ich formacjach. Lekarz za to twierdzi, że rozumie jego pragnienie wyjazdu.
Nazajutrz dziennikarz czeka na Gonzalesa w restauracji hiszpańskiej, ale mężczyzna się nie pojawia. Wychodzi zdenerwowany. Zdaje sobie też sprawę, że poświęciwszy się sprawie ucieczki, niemal zapomniał o ukochanej. Kolejnego dnia udaje się do doktora Rieux, aby zapytać go, gdzie może znaleźć Cottarda.
Nazajutrz wieczorem spotykają się doktor, Tarrou i Cottard. Rozmawiają o nieoczekiwanym wyzdrowieniu jednego z chorych. Cottard nie wierzy, że ten człowiek był chory na dżumę.
Tarrou próbuje namówić go do pracy w formacji, ale spotyka się z odmową. Wyjawia również, że wraz z doktorem domyślili się, iż Cottard obawia się aresztowania (epidemia to uniemożliwia). Zapewnia, że nie mają zamiaru wydać go w ręce policji. Niedoszły samobójca wydaje się zaskoczony i przerażony. Przyznaje, że to prawda – grozi mu kara więzienia i stąd jego próba pozbawienia się życia.
W gabinecie zjawia się Rambert. Cottard jednak nie jest w stanie mu pomóc, ponieważ nie zna adresu Gonzalesa. Kolejnego dnia spotykają się z Garcią, który informuje ich o zamknięciu dzielnic i podaje to jako możliwy powód niepowodzenia akcji. Proponuje ponowne spotkanie z Raoulem, który potem potwierdza jego słowa.
W końcu dochodzi do kolejnego spotkania Ramberta z Gonzalesem. Nazajutrz idą razem do Marcela i Louisa, ale ich nie zastają. Dziennikarz czuje się zmęczony. Jest świadomy, że cała drogę do ucieczki będzie musiał zaczynać od początku. Wraca do hotelu, gdzie wieczorem odwiedzają go Tarrou i doktor Rieux. Rambert jest wyraźnie zniechęcony. Twierdzi, że dżuma oznacza zaczynanie wszystkiego ciągle od nowa.
Doktor opowiada o dziesięciu ekipach ochotniczych oddziałów i perspektywie na powstanie kolejnych. Rambert wyjawia, że brał udział w wojnie w Hiszpanii. Zwierza się też, że nie jest zdolny umierać dla idei – może umrzeć dla miłości. Nie wierzy w bohaterstwo, a na pierwszym miejscu stawia uczucia.
Rieux odpowiada na to, że jednym sposobem na walkę z dżumą jest uczciwość, która w jego przypadku polega na wykonywaniu zawodu. Dziennikarz uważa, że jego rozmówcy nie mają nic do stracenia. Lekarz wstaje i wychodzi. Tarrou mówi o jego chorej żonie przebywającej teraz w sanatorium.
Następnego dnia Rambert dzwoni do doktora z pytaniem o możliwość przystąpienia do formacji do czasu ucieczki. Lekarz zgadza się.
Rozdział III
Jest połowa sierpnia. Nastał szczyt wielkich upałów i szczytowy punkt dżumy. Chorych przybywa – o ile wcześniej najwięcej ofiar pochodziło z dzielnic najuboższych, o tyle teraz zaraza dotyka również mieszkańców dzielnic handlowych w centrum Oranu. Dżuma stała się sprawą wspólną, eliminując losy indywidualne. Władze miasta postanawiają odizolować najbardziej dotknięte przez zarazę dzielnice – będą mogli je opuszczać wyłącznie ci, których praca jest konieczna. Rodzi to niezadowolenie mieszkańców, którzy czują się uwięzieni.
W mieście zrywa się wiatr, który wieje przez szereg dni. Wiele osób jest przekonanych, że odpowiada za roznoszenie zarazy. Tymczasem tak naprawdę sprzyja on rozprzestrzenianiu się pożarów. Częste są bowiem teraz podpalenia domów, za które odpowiedzialni są ich właściciele, wracający z kwarantanny (ludzie wierzą, że ogień zniszczy dżumę).
W odpowiedzi na to władze miasta grożą podpalaczom karą więzienia. Groźby odnoszą zresztą skutek. W więzieniach, gdzie przebywa dużo ludzi, śmiertelność jest wyjątkowo wysoka. Podobnie jak wśród mieszkających razem zakonników i żołnierzy (ci pierwsi przenieśli się więc do domów pobożnych rodzin, a drugich podzielono na garnizony).
W mieście panuje ogólny zamęt. Dochodzi do zamieszek, prób ucieczek, kradzieży. W związku z tym władze wprowadzają stan oblężenia (oznacza to wejście w życie nowych praw, w wyniku których rozstrzelano dwóch złodziei. Przykład ten nie odniósł jednak zamierzonego skutku – śmierć dwójki była kroplą w morzu z perspektywy śmiertelności dżumy) oraz stan zaciemnienia (o godzinie jedenastej miasto pogrążało się w ciemności).
Narrator opowiada także o przebiegu pogrzebów podczas epidemii. Początkowo ceremonie znacznie skrócono, a formalności uproszczono. Wszystko odbywało się szybko, ale bliscy mieli okazję pożegnać się ze zmarłymi na cmentarzu. W miarę rozwoju epidemii i to się zmieniło – zakazano obecności innych podczas pochówku. Ostatecznie wykopywano dwa wspólne groby – jeden dla kobiet, drugi dla mężczyzn. Jeszcze później i ten podział został zniesiony i dla wszystkich zwłok przeznaczony był jeden wspólny dół.
Opowiadający mówi również o częstych zarażeniach podczas wykonywania pracy grabarzy. Z uwagi jednak na duże bezrobocie nie brakuje chętnych do pełnienia tej funkcji.
Kolejnym etapem uproszczenia pochówków było spalanie zwłok w piecu krematoryjnym. Do ich transportu użyto starych tramwajów.
Narrator wspomina o osobach rozdzielonych z bliskimi. Wraz z upływem czasu ich tęsknota zyskała inny wymiar – ukochane twarze stały się niedostępne pamięci i wyobraźni, a bliscy utracili swoją cielesność.
Rozdział IV
Jest jesień. W październiku zaczyna padać deszcz. Doktor Rieux zauważa, że pracownicy formacji są bardzo zmęczeni. Dostrzega zarówno u nich, jak i u siebie pewną obojętność na wszystko.
Rambert zarządza stacją kwarantanny znajdującą się w jego hotelu. Wywiązuje się dobrze ze swoich obowiązków, choć wciąż wierzy w możliwość ucieczki. Tarrou przeprowadza się do mieszkania lekarza.
Doktor wysyła wiadomość do lekarza swojej żony. Okazuje się, że – wbrew pocieszającym wieściom od niej – nastąpiło pogorszenie się stanu jej zdrowia.
Castel sporządza serum, które po raz pierwszy zostaje podane choremu synkowi sędziego śledczego Othona.
Doktor Rieux jest bardzo zmęczony i przepracowany. Przyznaje też, że teraz jego praca polega na stawianiu diagnoz, a nie leczeniu – nie udziela już pomocy, ale informacji.
Jedyną osobą, która wydawała się zadowolona z całej sytuacji, jest Cottard. Pozostaje na uboczu, ale nie unika ludzi. Często spotyka się z Tarrou, który poświęca mu nawet cały ustęp w swoich notatkach (Stosunki Cottarda z dżumą). Jego jedyną obawą jest oddzielenie od innych. Woli być więźniem wraz z innymi niż samemu. Strach innych o zarażenie się dżumą porównuje zaś do swoich dawnych lęków i niepewności, kiedy bał się aresztowania.
Cottard zaprasza Tarrou do Opery Miejskiej na „Orfeusza i Eurydykę”. Spektakl wystawia trupa, którą zaraza zatrzymała w Oranie. Podczas przedstawienia aktor grający Orfeusza upada zemdlony na deski. Widzowie opuszczają salę. Na końcu zostają jedynie Tarrou i Cottard. Wydarzenie to stanowi ilustrację ich sytuacji – dżuma na scenie pośród bezużytecznych rekwizytów.
Dochodzi do ponownego spotkania Ramberta z Gonzalesem i strażnikami. W końcu dziennikarz zamieszkuje w domku Marcela i Loiusa niedaleko bramy. Cały czas jednak sumiennie i intensywnie pracuje. Którejś nocy pod wpływem alkoholu dostaje ataku histerii i wydaje mu się, że został zarażony.
W końcu nadarza się szansa ucieczki. Ojciec Paneloux zgadza się zastąpić Ramberta w domu kwarantanny. Dziennikarz udaje się do szpitala. Potem w rozmowie z doktorem Rieux oświadcza, że rezygnuje z wyjazdu. Chce zostać. Byłoby mu wstyd, gdyby wyjechał. Ucieczka stanowiłaby też przeszkodę w miłości do kobiety. Poza tym uważa dżumę za wspólną sprawę. Doktor próbuje go odwieźć od tej decyzji.
W październiku serum Castela podano synkowi sędziego śledczego Othona. Dziecko jest w bardzo złym stanie, a reszta rodziny musi poddać się kwarantannie. Othon z braku miejsc trafia zaś do obozu odosobnienia na stadionie miejskim (nie protestuje, traktuje siebie na równi z innymi).
Chłopiec po podaniu serum umiera w konwulsjach. Jego agonia trwa jednak dłużej niż w innych przypadkach. Na koniec strasznie krzyczy, czego nie może znieść doktor Rieux, więc wychodzi. Cierpienie dziecka i nieudana próba z podaniem serum są dla niego zbyt trudne. Rozmawia z ojcem Paneloux, który przekonuje go, że ich wspólnym celem jest ludzkie zbawienie. Na co lekarz twierdzi, że jego interesuje wyłącznie zdrowie człowieka.
Widok umierającego dziecka wywiera duży wpływ na ojca Paneloux, choć duchowny cały czas ma styczność ze śmiercią i jest świadomy ryzyka własnej śmierci. Przygotowuje też rozprawę na temat „Czy kapłan może radzić się lekarza?”. Zamierza ją wygłosić na mszy dla mężczyzn, na którą zaprasza doktora. Jego drugie kazanie przyciąga jednak nieco mniej osób niż poprzednie. Ponieważ obywateli miasta zaczęły teraz bardziej zajmować rozmaite przepowiednie i proroctwa.
Ojciec Paneloux przemawia tonem łagodnym, który dopiero po chwili staje się pewniejszy. Starannie dobiera słowa. Znamienne jest też używanie przez niego zaimka „my” (zamiast „wy”) – Paneloux utożsamia się tym samym z wiernymi. Nikogo tym razem nie oskarża. Dżumy nie przestawia jako kary boskiej – teraz to próba dla chrześcijan, a jednocześnie dobrodziejstwo.
Mówi o niemożliwości zrozumienia cierpienia niewinnego dziecka i o religii, która w czasach dżumy nie może być religią codzienną. Namawia do przyjęcia cierpienia, które dla ludzi jest gorzkim chlebem, ale to wciąż pokarm dla duszy. Na koniec wygłasza słowa o trudnej miłości do Boga, która pociąga za sobą wyrzeczenie i pogardę dla samego siebie, ale jest konieczna do zrozumienia i przyjęcia cierpienia.
Kilka dni później ojciec Paneloux przeprowadza się do domu starszej kobiety. Pewnego wieczoru zaczyna się czuć się bardzo źle (ma gorączkę, duszności). Nie pozwala wezwać jednak do siebie lekarza, na co namawia go gospodyni. Zaprzecza też, aby miała być to dżuma (nie ma typowych objawów). Swoje samopoczucie tłumaczy przemęczeniem. W końcu jednak trafia do szpitala. Jego stan jest ciężki, a mimo braku głównych objawów dżumy lekarz zarządza izolację. Ojciec umiera z krucyfiksem w rękach.
Nadchodzi listopad. Wszystkich Świętych wygląda jednak zupełnie inaczej niż zwykle. Cmentarze są puste. Ludzie nie chcą myśleć o zmarłych, bo takie myśli są teraz i tak na porządku dziennym.
Dżuma wciąż zbiera swoje żniwo, ale liczba ofiar nie rośnie, co doktor uważa za pocieszające i przewiduje cofanie się epidemii. Sukces przypisuje serum Castela, które rzeczywiście przynosi kilka przypadków wyzdrowienia. Umiera doktor Richard. Wszystkie budynki użyteczności publicznej (poza prefekturą) pełnią teraz funkcje szpitali. Formacje sanitarne wciąż wykonują swoją pracę. W całym mieście szerzy się dżuma płucna – chorzy umierają, wymiotując krwią. Zmniejsza się przy tym liczba chorych na dżumę dymieniczną.
Rosną ceny artykułów pierwszej potrzeby. Najbiedniejsi chcą więc pozwolenia na wyjazd za miasto, gdzie życie jest tam tańsze. Pojawiają się hasła „Chleba albo powietrza”.
Z notatek Tarrou dowiadujemy się, że mężczyzna wraz z Rambertem odwiedził obóz na stadionie miejskim, otoczony przez grube mury, uniemożliwiające ucieczkę. Nadzór nad obozem sprawuje Gonzales, który z nostalgią myśli o czasach, kiedy na stadionie odbywały się mecze. Teraz stadion zapełniony jest jednak przez bezczynnych, milczących, nieufnych i przygnębionych ludzi.
Rambert i Tarrou spotyka się tam z Othonem. Sędzia wygląda na zmęczonego. Dziękuje za opiekę nad synkiem. Mężczyźni zapewniają go, że chłopiec nie cierpiał.
Pod koniec listopada Tarrou wybiera się z doktorem na wizytę do starego astmatyka. Rozmawiają na tarasie. Tarrou opowiada lekarzowi o swoim życiu. Swoją historię rozpoczyna od stwierdzenia, że cierpiał na dżumę, zanim przyszła epidemia. Opowiada, że pochodzi z dość zamożnej rodziny, jest synem zastępcy prokuratora generalnego. Jego ojciec zawsze zresztą bardzo go kochał. Miał przy tym dość oryginalną pasję – znał na pamięć rozkład jazdy Chaixa i nieustannie go studiował. Kiedy Tarrou miał 17 lat, ojciec zaproponował mu obserwację rozprawy w sądzie przysięgłych. Tam zaś nastolatek zyskał jego zupełnie inny obraz. Ojciec ukazał mu się jako bezwzględny i surowy – walczył bowiem o karę śmierci dla oskarżonego. Wyrok zresztą zapadł. Był też obecny przy egzekucji. W pamięci Tarrou mocno zapisała się postać winnego. Zapamiętał go jako bezbronnego i przerażonego człowieka, z którym poczuł silną więź.
Młody mężczyzna zdał sobie sprawę, że jego ojciec wiele razy występował w roli oskarżyciela i skazał szereg osób. Od tamtej pory poczuł do niego nienawiść, a rozkład jazdy Chaixa budził w nim wstręt. Po niespełna roku opuścił więc dom rodzinny, by cierpieć biedę. Imał się różnych prac, żeby zarobić na życie. Odwiedzał matkę, a po śmierci ojca zabrał ją do swojego domu. Ciągle walczył ze śmiercią. Nie chciał być zadżumionym, choć ostatecznie zdał sobie sprawę, że właśnie takim jest. Twierdzi zatem, że każdy nosi w sobie dżumę. Sęk w tym, żeby nie tchnąć ją w twarz drugiego człowieka.
Zwierzenia przerywa hałas i krzyki. Tarrou proponuje doktorowi kąpiel w morzu. Na co ten ochoczo się godzi. Przyjemność była dla nich duża i ożywcza, pozwoliła zapomnieć im na chwilę o dżumie.
Wraz z nadejściem grudnia przyszły chłody, które jednak wbrew nadziei nie powstrzymały zarazy. Rieux pracował teraz samotnie z chorymi w nowo otwartym szpitalu. Pobyt sędziego Othona w obozie wydłużył się, choć czas kwarantanny się skończył. W końcu jednak mężczyznę zwolniono. Sędzia chce jednak wrócić do obozu i pełnić tam funkcje administracyjne, co według niego zbliżyłoby go do zmarłego synka.
Nadchodzi Boże Narodzenie, które w tym roku nie jest radosnym świętem dla mieszkańców Oranu. Grand nie stawia się o umówionej godzinie, co niepokoi doktora Rieux, który udaje się do niego do domu, ale go nie zastaje. Wraz z Tarrou rozpoczynają poszukiwania. Znajdują mężczyznę zalanego łzami przed sklepową wystawą. Lekarzowi przypomina się, że w tym właśnie miejscu Grand oświadczył się Jeanne. Chce zaprowadzić go do auta, ale ten się wyrywa. W końcu upada na chodnik. Doktor bierze go na ręce.
Mężczyzna jest chory, ma zajęte płuca. Zostaje w swoim mieszkaniu, dokąd doktor obiecuje niedługo wrócić. Kiedy pojawia się tam znowu wraz z Tarrou, widać wyraźnie pogorszenie stanu zdrowia Granda, który prosi go o przeczytanie treści rękopisu, nad którym pracował wieczorami.
Okazuje się, że na 50 stronach znajduje się to samo zdanie o amazonce w różnych wariantach. Na ostatniej stronie lekarz odnajduje zaś następujące słowa: „Moja droga Jeanne, dziś jest Boże Narodzenie...”.
Grand prosi o spalenie notatek. Rieux wrzuca więc kartki do kominka. Robi mężczyźnie zastrzyk z serum, choć nie widzi nadziei na to, że ten przeżyje noc. Zostaje z nim Tarrou.
Nazajutrz okazuje się jednak, że stan zdrowia Granda poprawia się. Podobnie dzieje się z przywiezioną do szpitala kobietą w ciężkim stanie i czterema innymi osobami.
Pod koniec tygodnia stary astmatyk podczas wizyty doktora Rieux informuje go, że znów pojawiły się szczury – biegają, są żywe i zdrowe. Lekarz zapoznaje się ze statystykami, z których wynika, że choroba się cofa.
Rozdział V
Wiadomości o cofnięciu się dżumy przyszły niespodziewanie. Stąd też radość mieszkańców Oranu była dość ostrożna, choć wyraźnie widać było żywą nadzieję na koniec epidemii. Ludzie zaczynają patrzeć w przyszłość, snuć plany. Liczba ofiar drastycznie zmalała, a serum Castela okazało się niezwykle skuteczne. Zdarzają się wciąż pojedyncze zgony – do takich pechowców należy Othon.
Wydaje się, że choroba wyczerpała się sama z siebie i jej rola się skończyła. Na razie w mieście niewiele jednak się zmienia, choć można zauważyć uśmiechy na twarzach Orańczyków. Reakcje ludzi są przy tym różne. Wciąż zdarzają się próby ucieczki powodowane strachem przed śmiercią na koniec zarazy.
25 stycznia prefektura oficjalnie ogłasza cofanie się epidemii. Miasto miało być zamknięte jeszcze przez kolejne dwa tygodnie, a środki profilaktyczne obowiązywać przez kolejny miesiąc. Zostaje przywrócone oświetlenie. Mieszkańcy wychodzą radośnie na ulice.
Jedyną osobą zaniepokojoną rychłym końcem epidemii jest Cottard, o czym informują notatki Tarrou. Jego zapiski zresztą też się zmieniają. Pismo jest nieczytelne, a autor zmienia ciągle tematy, wtrąca też osobiste komentarze. Pisze o staruszku od kotów, Cottardzie, Grandzie. Ten ostatni całkowicie wyzdrowiał i zabrał się do pracy.
Od początku cofania się epidemii Cottard często odwiedza doktora. Pyta o możliwość powrotu zarazy, a na optymistyczne opinie lekarza reaguje przygnębieniem. Mężczyzna zaczyna się w końcu izolować. Po 25 stycznia znika. Dwa dni później na ulicy spotyka go Tarrou. Cottard wypytuje o funkcjonowanie urzędów po epidemii. Kiedy dwóch funkcjonariuszy prosi o potwierdzenie tożsamości, ten rzuca się do ucieczki.
Kilka dni przed otwarciem bram miasta matka doktora informuje go o złym samopoczuciu Tarrou. Na jej prośbę mężczyzna zostaje pod jej opieką. Lekarz podaje mu serum, które okazuje się w tym przypadku nieskuteczne. Stan się pogarsza. Doktor wraz z matką czuwają nad chorym całą noc. Kolejnego dnia wieczorem Tarrou umiera.
Doktor Bernard otrzymuje telegram z wiadomością o śmierci żony. Informację przyjmuje ze spokojem – sytuacja jest dla niego trudna, ale tego właśnie się spodziewał.
W lutowy poranek bramy miasta zostają otwarte. Panuje wszechobecna radość. Znów kursują pociągi. Do Oranu przyjeżdża żona Ramberta. Dziennikarz ma świadomość, że pod wpływem dżumy się zmienił. Na widok ukochanej zalewa się łzami – nie był pewien, czy to łzy szczęścia czy tłumionego cierpienia. Takich spotkań po długim czasie rozłąki było zresztą wiele. Powrót bolesny był zaś dla tych, którzy stracili bliskich.
Na ulicach tańczono, dzwony miasta biły przez całe popołudnie, a w kościołach odmawiano modlitwy dziękczynne. Tymczasem doktor Rieux spaceruje samotnie, rozmyślając. Myśli o tym, że epidemia stanowiła wspólną sprawę dla wszystkich. Wspomina Tarrou, który dopiero na łożu śmierci odnalazł spokój.
W końcu Bernard Rieux wyznaje, że to on jest autorem kroniki. W tej roli zależało mu na tonie obiektywnego i wiernego faktom świadka wydarzeń. Chciał mówić w imieniu wszystkich. Nie był w stanie przemawiać tylko w imieniu jednej osoby – chodzi o Cottarda.
W pewnym momencie doktora zatrzymuje kordon policji. Funkcjonariusze informują go, że ktoś strzela do tłumu. Okazało się, że strzały padają z domu Granda, a stoi za tym Cottard, którego zaraz ujęto.
Grand mówi do doktora, że napisał do Jeanne i rozpoczął na nowo pracę nad książką. Jest wyraźnie zadowolony. Rieux udaje się do domu starego astmatyka. Prosi go o możliwość wyjścia na taras. Tam rozmyśla, oglądając z góry radość miasta. Tłumaczy, że postanowił spisać tę historię, aby nie milczeć i poświadczyć, że w ludziach więcej zasługuje na podziw niż pogardę. Ma przy tym świadomość, że ta kronika nie jest dowodem ostatecznego zwycięstwa, a jedynie świadectwem.
Wie również coś, o czym nie ma pojęcia świętujący teraz tłum: ... że bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika, że czeka cierpliwie w pokojach, piwnicach, w kufrach, w chustkach i w papierach, i że nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście.
Tak brzmią ostatnie słowa powieści.
Komentarze